Strona:Władysław Stanisław Reymont - Na zagonie.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

a przychylając głowy, gdyż śnieg bił gęsty i mokry, słuchał uważnie.
— To wam powiem, bracia: jako na wiosnę gospodarz wychodzi z broną ostrą na podorówkę jesienną, by ją z chwastów oczyścić przódzi, nim dorodne ziarno rzuci na plon, tako i na świecie pora teraz nastaje, by złe wypleniać... Już się do tego przykładają po drugich gminach i parafjach: już wypędzili pisarza w Olszy, zabili złodziejów we Woli, a wygnali z Grabicy. I sami se to robią, sami, bo już takie złe urządzenie jest na świecie, że ty, chłopie, pracuj, gnaty wyciągaj, podatki płać, rekruta dawaj, a jak ci się krzywda dzieje, to ci jeno ten Bóg ostaje albo to próżne skamłanie.
— Oj prawda! prawda! — przytwierdzili wzdychając.
— To wam mówię, jako już przyszedł czas, co naród niema się oglądać na nikogo, jeno sam na siebie! Sam se radzić musi, sam się bronić przed krzywdą i sam se brać sprawiedliwość! Czekalim długie lata i cierpielim od wszelkiego złego, a nikto nas nie poratował i nie wspomógł! Jakże, sądy nie la sprawiedliwych, urzędy nie la chłopów, opieka nie la pokrzywdzonych! To każden wie, któren rozum ma. Kieć już rady jenszej niema, jeno robić tak, jako drugie wsie robią.
— Zabić ścierwy! Zakatrupić! Koniami rozedrzeć! — jęli zaraz wykrzykiwać zapamiętale, rzucając się z kijami na Gajdów.
— Cichocie! Stójcież, psiekrwie! — ryknął Jędrzej, osłaniając ich sobą. Poczekajcie! Wiadomo, że