Strona:Władysław Stanisław Reymont - Lili.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
21
LILI

która z jakimś dziecinnym podziwem przypatrywała się jej wspaniałej, doskonale rozwiniętej postaci i pięknej, chociaż już mocno podniszczonej twarzy.
— Todzio wraca! Dobrze panią obsługuje. — Mruknął Kos.
Szalkowska roześmiała się sucho, głos miała nieprzyjemny, trochę gardłowy i jakby przepity.
— Mam puder, przepraszam cię! — wołał mąż, z trudem łapiąc powietrze, tak się zdyszał, choć mieszkali tylko o dwa domy. Pocałował żonę w rękę, odciągnął Zakrzewskiego do drzwi i coś mu tam gorączkowo opowiadał, pilnując równocześnie oczami, czy żona czego nie potrzebuje.
— Właściwie na co czekamy?