Strona:Władysław Stanisław Reymont - Lili.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
120
WŁ. ST. REYMONT

o przyszłem życiu z żoną, o swoich stosunkach domowych, o przyszłem szczęściu, o niezmienności uczuć swoich. Ale nikt nie odpowiadał, Lili płakała, a matka patrzyła w okno i, potakując jego słowom, uśmiechała się smutnie. Nie mógł już znieść tego i wziął kapelusz.
— Panno Lilio, może się pani ze mną pożegna, bo już wyjść muszę.
Podniosła, rozczerwieniona, zapłakaną twarz z poduszki.
— Do widzenia, wesołej kolacyi życzę pani, przyjdę jutro, można?
Podał jej rękę przez wierzch parawanu, ujęła ją śpiesznie i bardzo mocno przycisnęła do ust;