Strona:Władysław Stanisław Reymont - Lili.djvu/108

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
102
WŁ. ST. REYMONT

i, podwinąwszy rękę na stole, położyła na niej głowę i patrzyła w niego z niepokojem.
— Niezadługo, bo zaraz po benefisie.
— Nie żal panu będzie teatru? — pytała cicho.
— Nie, bez żalu odjadę, ale i bez goryczy.
— I nikogo panu nie będzie żal? nikogo? — dodała ciszej i zaczęła bić powiekami i przysłaniać łzawe oczy.
— Prawie nikogo, bo przecież ci, których kocham, pojadą ze mną!
— Pewnie pan zabierze z sobą Olkowskiego, on taki biedny, taki nieszczęśliwy.
— Nie, nie Olkowskiego, ale narzeczoną.