Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

krość słuchać i patrzeć na tych dwoje kochających się. Najczęściej wychodził, pozostawiając ich samych, aby za chwilę powrócić, siąść gdzieś na boku i patrzeć na jej słodką twarz, pożerać wzrokiem linje jej postaci i śmiać się w duchu z siebie, a złorzeczyć wszystkim... Zanikała w nim powoli niechęć ku niej. Robił się jakimś cichym, powolnym. Mógł jej nie widzieć, ale nie mógł o niej nie myśleć.
Powoli przywykał do tych odwiedzin, żył niemi prawie. Nie wiedział, co się z nim działo, ale z chciwością zagłębiał się w to zaczarowane koło bez wyjścia. Tylko w miarę posuwania się po nieznanej dotychczas drodze czuł coraz większą, instynktowną niechęć do Józefa.
Po wyjściu Ady siedział nieraz godzinami, milczący, bez ruchu, obezwładniony uczuciem, jakie się budziło w jego sercu.
To znów chciał się zrywać i uciekać. Lecz wolę miał skrępowaną temi godzinami odwiedzin, czarem, urokiem, jakim nań działała Ada, jakąś rozkoszną niemocą, ja-