Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Pomogę — zawołał Józef, chcąc się podnieść. Jednym skokiem znalazła się przy nim, przytrzymała mu ręce i z minką figlarną wołała, tupiąc nogą:
— Siedzieć, słuchać, nie ruszać się, być zdrowym — musnęła mu rączką po twarzy i odbiegła, wesoło krzątając się po mieszkaniu z komicznem narzekaniem:
— Ach, jak ci kawalerowie mieszkają!
Jakoś jasno zrobiło się w pokoju, wesoło, ciepło. Jan mimowoli spojrzał ku oknu. Nie, to ona wniosła ze sobą promień słońca, wiosnę, życie. Niewielką główkę, okoloną ciemnemi splotami włosów, nosiła prosto, dumnie. Piwne, ogromne oczy miały blask i miękkość aksamitu. Dwa łuki brwi ciemnych, prawie czarnych, odznaczały się wydatnie. Czoło wąskie, gładkie, białe, na skroniach poprzerzynane siatką niebieskawych żyłek, wypukłe występowało z pod gładko przyczesanych włosów. Nos długi, cienki, usta dość duże, o pełnych, wiśniowego koloru wargach, miały słodycz i wdzięk nieświadomości. Owal