Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/359

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Taka mizerota! Ledwie to udźwignie karabin. I na wojnę mu się zachciało!
— Cicho, matka. Za Polskę poszedł. Grafy nie poszły, burżuje nie poszły, a nasz Franek poszedł z dobrawoli. Uważaj, matka! — wykładał, wycierając spocona twarz rękawem.
Matka sparła spracowane dłonie na brzuchu, jakby na wystającym gzymsie, i zcicha popłakiwała; dwie umorusane dziewczynki trzymały się jej sukni.
— Pokuma się z wszami — ozwała się przez łzy. — Żeby się jeno czego innego nic dorobił.
— Nie jedna płaczesz, uważaj, matko! Co nie wzięli Austrjacy, uciekło do legjonów. Franków? już oddawna pachniała wojenka! Rżnąłem w skórę, jak się patrzy, nie pomogło. Broniłaś go, a on nocami na mustry się wydzierał.
— Ale Bobkowej Michała spiere, to on go namówił — wybuchnęła namiętnie.
— Cicho, matka! Wracają, zaraz będzie koło nas przechodził