Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/351

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Adam się poruszył! — ktoś zaszeptał, a po chwili zabrzęczał klawicyn.
— Czy to ty, Wojtek? — rzucił zduszonym głosem Smok.
— Siedzę przy tobie. Nie mam kilometrowych rąk, żeby tam dosięgnąć.
— Patrzcie, światełka!
Kilkadziesiąt seledynowych punkcików zawirowało pod sufitem nad ich głowami.
— Sprytnie zrobione, efekt niezawodny! — zauważył drwiąco Kubuś.
— Głupiś! — zahuczał jakiś głos, jakby z pod podłogi.
Szkielet poruszył się i zwolna jął pełzać na czworakach.
— Nie zrywać łańcuszka, chodźmy, gdzie powiedzie. Kto jesteś? Odpowiedz pukaniem.
Szkielet znieruchomiał i pięścią bił o podłogę. Ze drżeniem składano wystukiwane litery alfabetu.
— Adam! — zawołał ze zdumieniem Smok. — A może to omyłka, odpowiedz.