Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 35 —

sie dopiero rozjaśnił twarz i starał się na nowo nawiązać rozmowę. Nie udawało się, rwała się co chwila, bo Jan, zatopiony w ponurej medytacji, odpowiadał monosylabami i niechętnie. Był poruszony wspomnieniami, cyniczne określenia wyrywały mu się na usta, w sercu czuł coś, co go bolało jeszcze...
Józef kazał posłać na sofce, stojącej wprost jego łóżka.
Gdy się Jan rozebrał, chory zawołał:
— Uściśnij mnie na dobranoc!
— Przebacz, zapomniałem, nie miałem sposobności życzyć komuś dobrej nocy.
Uścisnęli się serdecznie.
Janowi, idącemu do łóżka, przyszły na myśl słowa Naczelnika: «Gdybyś się pan zgłosił później, może się jakieś miejsce otworzy!» Może? — i z tem pytaniem na ustach położył się. Czysta pościel podziałała nań kojąco, rozkoszował się, przewracał z błogą ociężałością, przykładał twarz do poduszki z lubieżną pieszczotą, przesu-