Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/343

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Pragnąłbym tego, toby mi ułatwiło płacenie komornego! — Zaśmiał się kudłacz.
— Czekaj, pan! Właśnie miałem taką pracownię z duchami...
— Smok, dopóki ciemno, łżyj, co się zmieści. Słuchamy z ciekawością...
— Na Grande Chaumière. Pawilonik w ogrodzie i z meblami, prześliczny. Dziwiło mnie trochę, że wynajęli mi go bardzo tanio. Sprowadziłem się, wyprawiłem rzetelne pijaństwo na osiedliny i najspokojniej zabrałem się do roboty. W parę dni potem zaczepia mnie konsjerżka. «Na te psy — powiada — które czasem w nocy szczekają w drugiem podwórzu, już poskarżyłam się naszemu komisarzowi. Na pewno każę je usunąć». A niech sobie szczekają, nie przeszkadza mi to spać. Niczego nawet nie podejrzewałem. Ale jakiejś nocy listopadowej, takiej właśnie, jak dzisiejsza, zimnej, zadeszczonej i wietrznej, obudziło mnie zajadłe szczekanie psów. Zapaliłem zapałkę; było już dobrze po północy.