Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 30 —

— Za pół godziny będziemy — brzmiała odpowiedź.
Jan wstał, oparł się o rezerwuar z wodą i ogarnał wzrokiem ogromną przestrzeń. Księżyc się już był ukazał w całej pełni, oświecając rozległe pola. Na prawo ciągnęła się długa linja lasów. Na lewo rozrzucone gdzie niegdzie wioski czerniały niebielonemi ścianami domów w krótkich linjach — siedziały poważnie, otulone dachami, pokrytemi śniegiem. Gromady drzew, ogołoconych z liści, stały surowe i czarne. Chwilami do uszu patrzącego dochodziły naszczekiwania psów i jakieś nieuchwytne szmery — to pewnie wiatr niósł echa tych tam uśpionych, echa przebrzmiałych śmiechów lub płaczów, które się tułały w spokojnem powietrzu
— Dojeżdżamy! zawołał maszynista, i rozległ się przeraźliwy gwizd. Przed nimi w nieznacznem oddaleniu zamajaczyła grupa czarnych murów i światełek.
Pociąg stanął. Jan, podziękowawszy