Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 27 —

Jan siedział milczący, palił papierosy i odganiał cisnące się uporczywe myśli:
— Co będzie, to będzie — wszystko mi jedno — odwlecze to śmierć na kilka dni, i tak wkońcu rzucę się w jej ramiona. Hej! gdzie te czasy marzeń, gdy z upragnieniem wpatrywało się w przyszłość? Wszystko przeszło! ale nie jako dalszy ciąg marzeń... tę resztę, co pozostała, niedługo zlikwiduję pomyślał i mimowoli podniósł rękę ku szyi, odczuł coś nakształt łkania Skąd mu to przyszło? przecież nie z żalu za potworną farsą życia!... Biedny Józio! Mógłby żyć, a musi umierać... Dalszy ciąg tych bezładnych myśli i uczuć przerwało wejście nieznajomego, który już od progu wołał:
— No, chodź pan...
Wszyscy trzej wyszli na peron.
Pociąg stał już na stacji. Tłumy podróżnych sadowiły się z pośpiechem w otwartych wagonach. Widno było od mnóstwa świateł. Śnieg miejscami przybierał złotawo-fioletowy odcień, Czerwone