Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 26 —

mi się teraz zrobiło, usłyszawszy o dawnym druhu, który jest niedaleko, ale cóż robić? może to i lepiej, prędzej skończę, a tak mógłbym się łudzić, żałować życia... Czas kończyć! — Umilkł i zapadł w ponurą zadumę...
— Ależ panie, cóż za powody, które mogą skłaniać do tak potwornego kroku?
— Głód! Nie mam miejsca, zajęcia, a pracą rąk zarobić nie mogę, nie umiem. Nie jest to wesołe, ale prawdziwe...
Siedzieli, milcząc, nieznajomi od czasu do czasu zwracali niespokojny wzrok na Jana, stwierdzając prawdę słów jego nędznym stanem garderoby i twarzy. Po kilku chwilach przykrego milczenia jeden z nieznajomych odezwał się:
— Jedź pan ze mną, postaram się przewieźć pana...
Jan spojrzał niechętnie, lecz rzekł:
— Dobrze, dziękuję...
— Niema za co. Niech pan tu na mnie poczeka, idę wystarać się o furmankę — dodał żartobliwie i wyszedł.