Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/201

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jego głos, jak go zobaczyłam, to jak mnie zaczęło coś trząść, łamać, rzucać mną jak w chorobie — to myślałam, że już umrę z radości. A on grał... Widzę go takim ciągle... o... — Porwała się z ziemi i stała zapatrzona w siebie — a łzy wolno spływały strumieniem po jej twarzy... — I jak se pomyślałam, że to mój syn, moje dziecko, to mi się ćmiło w oczach, a w dołku to mnie tak ściskało, ściskało, a każda kosteczka trzęsła się we mnie z radości, i rosłam z pychy, rosłam... Byłam mu taką matką, że wnętrzności dałabym wypruć dla niego. Artystą był, pani moja, artystą; grosza nigdy nie miał, bieda go nieraz żarła jak pies, alem ją odganiała, jak mogłam. Poszłam na służbę, za gospodynię, później pranie brałam — a oszczędzałam każdy grosz i posyłałam chłopcu mojemu. Dawałam krew, ale dziecku swojemu... to choćby zdechnąć, aby ono żyło tylko... Matką mu byłam, pani moja, rodzoną...
— Gdzież on jest teraz?
— Gdzie jest? Umarł, zdechnął, za-