Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/198

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Flażeolety skrzypiec wciskały się, do jej duszy, jak prądy niewysłowionej rozkoszy... Czuła się niesiona na fali elektrycznego światła, które mgłą niebieskawą, zaledwie dojrzaną, drgało, skrząc się i sypiąc brylantami na mieniące się złotemi blaskami i przecudną gamą barw — kostjumy tancerek. Dusząca woń rozpylonego pudru obwiewała ją obłokiem, a z sali pełnej płynął potok oddechów gorących, spojrzeń roznamiętnionych i uderzał w nią jak fala. Cały teatr zaczął przybierać kontury wizyjne — halucynacji.
Gdy się akt skończył i zagrzmiała ulewa braw podrażnionego tłumu, omdlewała prawie, wchłaniając chciwie te szmery.
Przez cały wieczór to upojenie potęgowało się jaszcze. Nie myślała, nie postanawiała, ale było w niej coś, co mówiło, że inaczej jużby żyć nie mogła, że wrosła niejako w ten świat. Przeszłość jej cała zbladła, oderwała się od niej, staczając w zapomnienie.
Trzymała się zdala od rodziny, u któ-