Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/189

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

chłonęła ją i trzymała w gorączce oczekiwania, bolesnej i dziwnie rozkosznej zarazem.
Ubierała się tak długo i starannie, że światła były pozapalane i publiczność zaczęła się schodzić do ogródka, gdy weszła. Maszyniści ustawiali scenę; z aktorów nie było jeszcze nikogo. W garderobach gazy płonęły jasno; krawiec szykował kostjumy, a fryzjer, pogwizdując, czesał o długim, jasnym warkoczu perukę. Chodziła z kąta w kąt, rozglądając się. Ściany mu rów, poza olbrzymiemi płachtami dekoracyj, poobijane z tynków, pokryte jakąś lepką wilgocią — przejmowały ją wstrętem. Woń, unosząca się wszędzie — woń mastyksu, szminek, przypiekanych włosów — sprawiała jej nudności. Brud panował na podłodze, ścianach, krzesłach, dekoracjach — wszędzie. Powietrze zdawało się być nim przejęte. Przechodziła po kilka razy jeszcze ciemną scenę krokiem posuwistym, jak heroina, to znów lekkim, pełnym wdzięku i powiewności dziewczątek, albo