Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/188

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Może jabym co zarobiła?
— Kiedy nic nie kupię...
— Tu nie o to chodzi. Jo mom ładne, młode mężczyzny. Paninka wi? Bogate mężczyzny... To nie mój fach... ale ony mnie prosiały. Uni same przyjdą... Bogate mężczyzny.
— Co? jak pani śmiesz mówić coś podobnego! — zatrzęsła się oburzona, zaczerwieniona ze wstydu i zestraszona ohydną propozycją.
— Naco się gniwać, poco?
— Wynosić się, bo służby zawołam!
— A jej! Jaka gorąca. — Kupić, nie kupić — potargować można. Znałam nie dziesięć takich samych z początku — a później to Salkę w rękę całowały, coby ją do gościa zaprowadzić. Może jutro przyjść?... o jej! jaki cymes... — i wyszła.
Adeptka zatrzasnęła za nią drzwi i rozpłakała się z upokorzenia i wstydu. Dopiero teraz poczuła swoją bezbronność i osamotnienie, ale krótko to trwało, bo myśl o próbie przedwstępnej a decydującej po-