Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/180

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Et — adeptka.
— Angażujesz?
— Potrzeba do chórów... Siostry z Pragi wylałem... robiły tylko skandale, tę wziąłbym, tylko trochę za brzydka.
— Już łżesz!
— Ależ, mój aniołku. Zresztą sama zobaczysz, zdaje mi się, że piegowata.
— A!
— Ze sceny! Ze sceny! — Dyrektorstwo usunęło się nabok trochę, bo wpadł cały tłum w galopie... tłum kobiet wyniszczonych, wymalowanych, o twarzach suchych, przegryzionych neurastenją i gorączkowem, nocnem życiem teatru... i tłum mężczyzn wygolonych, bladych, zmęczonych, o spojrzeniach zamglonych, sennych, bez wyrazu a często bezczelnych. Pstrocizna kolorów i ekscentryczność kostjumów krzyczały.
— Halt! Na nowo! — ryczały prawie olbrzymie bokobrody i potężna, czerwona twarz dyrektora orkiestry.
Cofnęli się i zaraz wpadli ociężale,