Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/179

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nie — ani sługą mężowską — i tak potrafię żyć. Eh! dam sobie radę, żeby tylko przyjęli. — Przypomniała sobie wczorajszą scenę z dyrektorem, i to jej odebrało pewność siebie.
Próba już była w pełni gdy przyszła do ogródka. Na scenie kręciło się kilka osób. W krzesłach, grupami, siedzieli dramatyczni i dramatyczne. Śmiechy, żarty, dowcipy jak race rozlegały się na tle strojenia instrumentów i dialogu na scenie. Zatrzymała się chwilę pod werandą, onieśmielona tyloma par oczu, utkwionych w niej, i burzą wesołości, jaka wybuchła.
— Może ze mnie — pomyślała z przykrością, ale usłyszawszy głos dyrektora na scenie, śmiało, z podniesioną głową, choć nogi pod nią drżały, przeszła za kulisy. Oparła się o jakąś przystawkę i całą uwagę skupiła na scenie.
— Jasiu!
— Co, mój sopranie?
— Kto to? — dyrektorowa wskazała na stojącą w kulisach.