Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/177

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ki uniesienie bito z jej twarzy, że odwracano się za nią. Myślała o rolach, jakie umiała napamięć, i wybierała, którą zagra na debjut. Przebiegała myślą repertuar klasyczny i koturnowe, wspaniałe postacie Antygon, Medei, Fedr, pełne grozy, majestatu i siły — piękna antycznego.
— To później — powiedziała sobie na usprawiedliwienie, przechodząc do postaci nowożytnych, które odczuwała i rozumiała lepiej. Bezwiednie przychodziły jej na usta słowa Marji Stuart, Ludwiki z Intrygi... ten cudny wdziękiem i miłością szczebiot kobiet szekspirowskich.
Gdy wchodziła w bramę hotelu, gdzie stanęła za poradą współtowarzyszek podróży — szwajcar nie mógł jej poznać, podając jej klucz, tak była różna od tej, jaką widział wychodzącą rano — nieśmiałą, cicho przesuwającą się przez bramę. Nadzieja dodała jej pewności. Przebiegła szybko schody i, dostawszy się do swojego mieszkania na drugiem piętrze, zamknęła drzwi na klucz. Całe popołudnie zeszło jej na po-