Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/176

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

szczypał go jeden z towarzyszy, wątrobnik chudy, z ustami skrzywionemi jak w bólach żołądka.
— Idźże do djabła, mój kochany, ani mi się śniło. Pierwszy raz ją widzę.
— Czegóż chciała? Któż to?
— Adeptka, chce się angażować.
— Przystojna?
— Niczegowata, zresztą nie wiem, jutro przyjdzie, to się przyjrzycie.
— Adeptka!
A ona tymczasem raczej wybiegła, niż wyszła z teatru, tak ją rozpłomieniała nadzieja dostania się na scenę.
Nareszcie będzie grała, nareszcie! Czuła się tak szczęśliwą i pewną przyjęcia, że nawet na chwilę nie przyszło jej na myśl, iż mógłby ją jutro spotkać zawód.
Dzień był bardzo piękny, wiosenny. Szła z przyjemnością ulicami, rozpamiętywając szczegóły rozmowy, twarze, postacie widziane. Przed jej olśnioną wyobraźnią przesuwał się teatrzyk w olbrzymich i pięknych linjach. Była tak rozpromieniona, ta-