Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/171

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

praw i ludzi obiadujących; gdzie niegdzie, jak plamy, bieliły się stoliki niezajęte.
— Co pani każę? Ach, przepraszam. Chce się pani widzieć z dyrektorem?
— Tak.
— Siedzi przy wejściu. Widzi pani? Ten gruby, z serwetką...
— Widzę. Dziękuję panu.
— Może poprosić?
— O nie... zajęty, widzę.
— Obiad je.
— A ci panowie przy nim?
— To także nasi — aktorzy.
Zapłaciła za kawę. Sięgnął po resztę, ale widząc, że ona się podnosi z krzesła — ukłonił się z galanterją — dziękując.
— Może poprosić?
— Dobrze. Ale jak jeść skończy... Zaczekam w ogródku.
Przechodząc obok dyrektora, przyjrzała mu się uważnie, zobaczyła łysą głowę, twarz dużą, czerwoną, osypaną sinawemi pryszczami — wstrętną jakąś. Przeszła szybko, obawiając się zwrócić uwagę.