Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kotać, wydymać usta, pluć, aż wkońcu umilkł i zamyślił się.
Po chwili znów rzucił się na kolana, wyciągnął ręce do słońca i rzewnym głosem zapłakał:
— Ja, woltyżer armji włoskiej, pozdrawiam cię, Majestacie.
Szmer zdziwienia przebiegł po zgromadzonych. Oficerowie przestali gawędzić. Nawet komenderujący zatrzymał się przez chwilę. Żołnierze tylko jak automaty, z wciśniętemi w ramiona głowami, wyprężeni jak struny, z bronią u nogi, maszerowali dalej obojętnie. Odgłos ciężkich stąpań i obłok kurzu wlókł się za nim, a długi, oślepiający szereg bagnetów kołysał się i migotał w świetle...
— Ja, sierżant z pod Mantui, pozdrawiam cię, Majestacie — chylił się dziad w ukłonach.
— Ja, chorąży z pod Wa- gram, ja jenerał, wódz, feldmarszałek wszystkich ludów, czasów, wojen, przychodzę do stóp Wszechmocnego. Stwórco