Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

rozwijała się pasami, lub, oparty o cienki klon, chłodził chustką rozpalone czoło. Upał potęgował się coraz bardziej.
Ostrza karabinów błyskały jak wydłużone płomyki. Twarze okryte kurzem, bronzowe od słońca, oblewały się strumieniami potu.
Na ławie, nisko, u podstawy pomnika, siedziało kilku oficerów.
Młody kasztan skąpo chronił ich od skwaru. Rozmowa wlokła się ospale — obezwładniał ich upał w tem odsłoniętem miejscu, spotęgowany jeszcze odbiciem promieni od granitowych, polerowanych głazów monumentu... Pomnik wznosił się wysoko i panował nad morzem zieleni, któremu do stóp spływało. Nad nim i za nim strzelała w niebo wieżyca o ostrym szczycie, kamiennych kratowaniach balkonów i balustrad, przeświecających jak koronki na tle nieba. Nieco niżej zabudowania klasztorne o dachach zbiegających łamanemi linjami, stłoczone mnóstwem poprzyczepianych wieżyczek, dźwigały ciężkie masy