Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

siły i życie, poczyna tętnieć, rozbrzmiewać harmonją cudów.
— Napróżno! — łka unicestwiająca się dusza. Skowronek poderwał mu się z pod nóg i z pieśnią, z hymnem wesela, radości uniósł się w błękity.
— Napróżno!
Cisza pól ogarnia ze wszystkich stron. Narodziny wiosny niosą z sobą majestat bóstwa.
Słychać budzenie się wiosny — życia!
Wiatr ciepły, upajający pieszczotą, zawionie, zaszumi długą linją trzcin nadbrzeżnych, zmarszczy w tysiączne kręgi czarną toń jeziora i pomknie dalej...
— Napróżno! — powtarza zbielałemi usty człowiek, idąc wprost na brzeg wysoki jeziora.
W dole huczy, pieni się woda, rozszalała przypływem.
Krok jeden naprzód, szept jeden cichy — jak trzepotanie skrzydeł motylich:
— Napróżno! — i runął całym cięża-