Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

cały. Przytomność wracała z trudnością... cała energja, siła woli, panowanie nad sobą, wszystko padało w gruzy. — A ja go napróżno zabiłem...
— Och — krzyknął prawie, głosem zdławionym jękiem. Pochylił twarz posiniałą na piersi i dziko, otwartemi szeroko oczyma, wpatrywał się w podłogę.
— Napróżno! — jąknął i zasłonił oczy rękami, z gestem szalonego strachu. Rzucił się cały wtył, drżąc okrutnie — zdawało mu się, że wszystko gdzieś z nim zapada, wali się, że z każdego kąta, ze wszystkich stron, wynurzają się te oczy jasne, napiętnowane bólem i przestrachem, że te źrenice zbliżają się... bliżej... bliżej jeszcze, otaczają go kołem, wirują nad nim, widzi je przez palce, przez mózg! I strach! strach okropny, trwoga, żal, wyje, kąsa, pożera go!... Zgarbiony, z twarzą zlaną potem, poczerniałą, z włosami w nieładzie, wysuwa się z pokoju chyłkiem, przebiega schody, wybiega na ulicę i pędzi przed siebie... Po-