Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/319

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 317 —

bo się rzucę do studni, albo se co złego zrobię, ratuj! — wrzasnęła, padając mu do nóg.
— Cóż ja ci poredzę, sieroto, co? — jąkał bezradnie.
Zerwała się nagle z dzikim warkotem gniewnego szaleństwa.
— To pocoś me brał? pocoś me stumanił? pocoś me przywiódł do grzechu?
— Cała wieś tu się zleci, cichoj!
Przypadła mu znowu do piersi, objęła sobą i, pokrywając pocałunkami, zaskamlała całą mocą strachu, miłowania i rozpaczy:
— O mój jedyny, o mój wybrany z tysiąca, zabij me, a nie odpędzaj od siebie! Miłujesz to me, co? Miłujesz? Dyć me utul ten ostatni razik, dyć me weź, ogarnij sobą i nie daj na mękę, nie daj płakania, nie daj zatracenia! Jedynego cię mam na wszyćkim świecie, jedynego... Ino me ostaw przy sobie, a służyła ci będę za tego psa wiernego, za tę ostatnią dziewkę!
Jęczała rzewliwemi słowy, rwanemi ze samego dna udręczonej duszy.
A Mateusz wił się jakby w kleszczach i, jak mógł, wykręcał się od stanowczej odpowiedzi, zbywając ją całunkami, a przygłaskaniem, i przytakując wszystkiemu, co jeno chciała, rozglądał się trwożniej i niecierpliwiej, gdyż mu się uwidziało, że Jasiek siedzi na przełazie.
Ale w jakiejś minucie Tereska, przejrzawszy prawdę do dna, odepchnąła go od siebie i zakrzyczała, bijąc słowami kieby biczem: