Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/295

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 293 —

— Nie wiem, toć pono wojsko idzie od boru.
— Jezus, Marja! wojsko! — nogi się pod nią ugięły ze strachu.
— A Kłębiak co ino mówił, że kozaki ciągną od Woli — dorzuciła lecąca kajś Pryczkówna.
Jagusia przyśpieszyła kroku, w niemałej już trwodze dopadając chałupy, matka siedziała w progu z kądzielą, a przy niej parę rozgadanych kobiet.
— Widziałam, jak was, siedzą w ganku, a starsze u proboszcza na pokojach.
— A po wójta posłali Michała organistów.
— Po wójta! Moiściewy, to nie przelewki. Ho, ho, wyjdą z tego historje, wyjdą...
— A może jeno przyjechały ściągać podatki.
— Hale, toby jaże w tyla narodu przyjeżdżały, co? Musi być co drugiego.
— Pewnie, ale nic dobrego z tego nie wyjdzie, obaczycie, spomnicie moje słowa.
— To ja wam rzeknę, po co przyjechały — zaczęła Jagustynka, przystępując do nich.
Zbiły się w kupę i, kiej gęsi, powyciągały szyje, nasłuchując z chciwością.
— A to będą was zapisywały do wojska — zaśmiała się skrzekliwie, ale żadna nie zawtórzyła, tylko Dominikowa rzekła z przekąsem:
— Cięgiem się was trzymają psie figle.
— A bo z igły robita widły! Wszystkie dziw zębów nie pogubią ze strachu, a każdaby rada jakiej przygodzie. Wielka mi rzecz ziandary.