Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/279

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 277 —

teczne szmaty me przyobleką i pochowek sprawią gospodarski. Juści, dałam na wszystko... a ludzie poczciwe sieroty może nie ukrzywdzą. Niedługo przeciek bede im tu zawalać, nie... i przy świadkach mi przyobiecały, przy świadkach.
— A nie przykrzy się wam samej? — głos mu nasiąkł żałością i łzami.
— Całkiem mi dobrze, paniczku. A mało to świata dojrzę se przez drzwi? kto przejdzie drogą, kto gdziesik zagada, kto i zajrzy, kto nawet rzuci to poczciwe słowo, że jakbym se po wsi wędrowała. A pójdą wszystkie do roboty, to kokoszki pogrzebią w śmieciach, gadzina pochrząka za ścianą, pieski zajrzą, wróble wpadną do sieni, słońce ździebko poświeci przed zachodem, a niekiej wisus jaki ciepnie pecyną, i dzionek zleci, ani się człowiek spodzieje. A nocami też do mnie przychodzą, juści... a niejedne...
— Któż taki? kto? — zajrzał zbliska w jej otwarte, a jakby niewidzące oczy.
— A te moje, co się im już dawno pomarło, a te powinowate i znajome. Prawdę mówię, paniczku, przychodzą... A kiedyś — szeptała z uśmiechem nieopowiedzianego szczęścia i słodyczy — to przyszła do mnie Panienka i powieda cichuśko: Leż se, Jagato, Pan Jezus cię wynagrodzi!... Sama Częstochowska, zaraz poznałam... w koronie ano była, w płaszczu, a cała we złocie i koralach. Pogładziła me po głowie i rzekła: Nie bój się, sieroto, gospodynią se będziesz, pierwszą na niebieskim dworze, panią se będziesz, dziedziczką...