Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/258

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 256 —

Starszy zakurzył papierosa i, strzyknąwszy przez zęby, jął się użalać, jak to on nie zazna nigdy spokojnej nocy ni dnia, bo cięgiem służba i służba.
— Pewnie, co niełacno teraz wyciągnąć choćby co niebądź od chłopów...
Strażnik jeno zaklął, sięgając jaże do maci, ale Antek, że mu się to już zmierziły te kluczenia, ścisnął mocniej kijaszek i rzekł całkiem zaczepnie:
— Prawdę powiem, a to z waszej służby tyla jeno jest profitu, co się po wsiach naszczekają pieski, a jaki taki zbędzie ostatniej złotówki.
I to jeszcze starszy ścierpiał, chociaż już pozieleniał ze złości, a za pałaszem macał, ale dopiero kiej doszli ostatniej chałupy, rzucił się znagła na Antka i krzyknął kamratowi:
— Bierz go!
Źle się jednak wybrali, bo, nim poredzili go przytrzymać, odciepnął ich precz, kiej kondle, uskoczył wbok pod chałupę, wyszczerzył zęby, kiej wilk, i, trząchając kijem, zawrzał przyduszonym, urywanym głosem:
— Idźcie swoją drogą... ze mną nie wygracie... nie dam się i czterem... a kły powybijam, kiej psom. Czego chcecie ode mnie?... w niczem niewinowatym... A szukacie bitki, dobrze... zamówta se jeno przódzi podwody na swoje kości... A podejdź który i tknij me jeno, spróbuj! — zakrzyczał, wygrażając kijem i gotów już choćby do zabijania.
Strażnicy stanęli, kiej wryci, gdyż chłop był ogromny, rozwścieklony, i kij jaże mu warczał w gar-