Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/188

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 186 —

Przystanął w miejscu, kaj był zakatrupił borowego, i tak go cosik złego sparło pod piersiami, jaże zaklął:
— Ścierwa, przez niego cała moja marnacyja! Bym poredził, tobym ci jeszcze dołożył! — splunął i wziął się do roboty.
I już całe dnie woził na tartak, przypinając się do pracy z taką zapamiętałością, jakby się chciał zarobić na śmierć, lecz mimo tego nie zabił pamięci o Jagusi, ani o tej sprawie nieszczęsnej.
Któregoś dnia powiedział mu Mateusz, że kupili grunt na Podlesiu, dziedzic dał na spłatę i jeszcze przyobiecał zrzynów i łat, zaś ślub Nastusi odłożyli, póki Szymek jako tako się nie zagospodaruje.
Co go ta obchodziło cudze, mało to jeszcze miał swoich turbacyj? A do tego kowal już prawie codziennie i na różne sposoby straszył go sprawą i zwolna, ostrożnie, a wielce chytrze napomykał, że, gdyby mu było pilno potrza, to ten i ów dałby pieniędzy...
Antek już sto razy gotów był prasnąć wszystko i uciekać, ale co spojrzał na wieś i co sobie wziął w myśle, jako pójdzie stąd na zawsze, to go taki strach ogarniał, iż wolałby kryminał, wolałby wszystko najgorsze, bele nie to.
Ale i o kryminale myślał z rozpaczą w duszy.
Więc z tego bojowania ze sobą zmizerował się, zgorzkniał i stał się w chałupie srogi a niewyrozumiały. Hanka w głowę zachodziła, nadaremno próbując się wywiedzieć, co mu się stało. Nawet zrazu podejrzewała, jako znowu spiknął się z Jagusią; ale co oko miała bystre, a odpasiona Jagustynka też za nimi patrzała i dru-