Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 167 —

— Cheba takiej drugiej niema na wszystkim świecie! — jęknął i strasznie zapragnął jeszcze raz ją widzieć, jeszcze raz ogarnąć ramionami, przycisnąć do serca i napić się z tych warg czerwonych, pić na umór ten miód słodki, pić do dna...
— Jeno ten ostatni razik, Jagusiu! ten ostatni! — szeptał błagalnie, jakby do niej. Długo potem przecierał oczy, wodząc niemi po drzewach, nim się pomiarkował i poszedł do kuźni. Michał był sam i właśnie już się zabierał do pługa.
— A strzyma twój wóz takie ciężary? — spytał.
— Bylem jeno miał co kłaść...
— Kiej obiecuję, to jakbyś już miał na wozie.
Antek jął pisać kredą na drzwiach i rachować.
— Jeszcze do żniw zarobiłbym ze trzysta złotych! — rzekł radośnie.
— Akuratnie miałbyś na sprawę — ozwał się kowal odniechcenia.
Antek schmurzył się nagle, i oczy zaświeciły mu ponuro.
— Zmora ta moja sprawa, co ją wspomnę, to mi wszyćko z rąk leci, że nawet żyć się odechciewa...
— Nie dziwota, jeno to me zastanawia, że się za nijakim poratunkiem jeszcze nie rozglądasz.
— A cóż to poredzę?
— Trzeba by jednak coś zrobić! Jakże, dać się to pod nóż, kiej ten cielak rzezakowi?
— Głową muru nie przebiję! — westchnął boleśnie.