Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 100 —

— Nie przy niej pisane! Zato co inszego potrafi najlepiej — syknęła wójtowa wyzywająco.
— Idźcie-no swoją stroną i ludzi nie zaczepiajcie, kaj was obchodzą zdaleka, jak to śmierdzące — warknęła stara.
Ale wójtowa, jakby rada z okazji, ciepnęła ją na odlew:
— Przykarcać drugich to poredzicie, a czemu to nie wzbraniacie córusi, by cudzych chłopów nie zwodziła, co!
— Dajcie-no spokój, Pietrowa! — wtrąciła się Hanka, miarkując już, na co się tutaj zanosi, ale wójtową ponosiło coraz barzej.
— Choć raz muszę se dać folgę! Tylam się przez nią natruła, tylam przecierpiała, że swojej krzywdy nie daruję, pókim żywa!
— A pyskuj! Pies cie ta przeszczeka! — mruknęła stara dosyć spokojnie, zaś Jaguś rozczerwieniła się kiej burak, i, chociaż palił ją wstyd, ale i jakaś mściwa zawziętość nabierała w sercu, że coraz bardziej podnosiła głowę i, jakby naprzekór, z rozmysłem wpierała w nią szydliwe oczy, a judzący prześmiech wił się na wargach.
Wójtowa wywarła już gębę, kiej wrótnię, i, zjątrzona do żywego jej ślepiami, pomstowała, wywodząc zajadle jej przewiny.
— Pyskujesz bele co, boś się opiła złością! — przerwała jej stara — ale twój ciężko odpowie przed Bogiem za Jagusine nieszczęście.