Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 99 —

— A wspominajcie! powiem Antkowi, niech z wami pogada o tej radzie.
Ledwie się wstrzymał od klątw, plunął jeno, a odchodząc prędko, krzyknął przez wywarte okno do izby:
— Magda, miej ta oko na wszystko, by znowu czego nie wynieśli złodzieje.
Hanka patrzyła na niego ze szydliwym prześmiechem.
Poleciał kiej oparzony, i, natknąwszy się na wójtową, wchodzącą między opłotki, długo jej cosik prawił, wytrząchając pięściami.
Wójtowa przyniesła jakiś urzędowy papier.
— To la was, Hanka, stójka przyniósł z kancelarji.
— Może o Antku! — szepnęła z trwogą, biorąc papier przez zapaskę.
— Pono o Grzeli. Mojego niema, pojechał do powiatu, a stójka jeno powiadał, że tam stoi napisane, jakoby Grzela pomarł, czy coś...
— Jezus Marja! — krzyknęła Jóźka.
Magda też się zerwała na nogi.
Wszyscy patrzyli na ten papier ze zgrozą i strachem, obracając nim bezradnie w roztrzęsionych rękach.
— Może ty, Jaguś, poredzisz rozebrać — prosiła Hanka.
Stanęły nad nią pełne niepokoju i trwogi, ale Jagna po długiej chwili sylabizowania odparła zniechęcona:
— Hale, kiej to nie po naszemu pisane i nie poradzę wymiarkować.