Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/051

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 49 —

wszyscy czuli najgłębiej, jako to gdziesik, pomiędzy nimi błąka się dusza zmarłego.
Aż Hanka zaśpiewała rozdygotanym, zduszonym głosem:

„Wszystkie nasze dzienne sprawy!“

Przywtarzali gorąco i z niezmierną ulgą.



II.


Dzień był bardzo cudny, prawdziwie latowy.
Może szła dziesiąta rano, bo już słońce wisiało wpół drogi między wschodem a południem i wynosiło się coraz bardziej palące, kiej lipeckie dzwony, ile ich jeno było, zadzwoniły rozgłośnie i ze wszystkiej mocy.
A ten, co go to przezywali Pietrem, huczał najgłośniej i śpiewał całym gardzielem, jak kiedy to chłop, ździebko napity, drogą idzie, kolebie się ze strony na stronę i, zawodzący, całemu światu radoście swoje grubachnym głosem powiada...
Zaś drugi, nieco pomniejszy, o którym Jambroż rozpowiedał, że go ochrzcili na Pawła, wydzierał się też nie ciszej, a jeno żarliwiej wtórował, wysoką nutę brał, przeciągał górnie a czystym głosem zawodził i, kieby się zapamiętał, tak dzwonił, jakoby ta dziewka poniektóra, kiej ją rozeprze kochanie lebo ten dzień zwiesnowy, że w pola leci, skroś zbóż się przebiera i śpiewa ze wszystkiego serca wiatrom, polom, niebu jasnemu i swojej duszy weselnej.