Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/010

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 8 —

— Cichajta! Jagusia bieży! — przyciszył Jambroż.
Jaguś wnet wpadła do izby i stanęła w pośrodku, kiej wryta, nie mogąc wykrztusić ani słowa.
Właśnie byli Macieja przyodziewali w czystą koszulę.
— Pomarli! — jęknęła wreszcie, wtapiając w niego zestrachane, nieprzytomne oczy. Strach ją chycił za gardło i serce, jakby się zakrzepło na lód, że ledwie dychać poredziła.
— Nie wiedzieliście to? — pytał Jambroż łagodnie.
— U matki spałam, a Witek co ino przyleciał powiedzieć. Nie żyje to naprawdę? — zapytała nagle, przystępując do niego.
— Juści, co nie do ślubu go rychtujem a jeno do trumny.
Nie mogła jeszcze zrozumieć, wsparła się o ścianę, gdyż się jej widziało, jakoby ją morzył ciężki śpik i zmora dusiła, a ona nie poredzi się przebudzić, jeno się kala cała w potach i w męce strachu. I co trochę wychodziła z izby i powracała, nie mogąc oderwać oczów od trupa, i co trochę zrywała się kajś uciekać a ostawała, i co trochę leciała za dom, na przełaz i nic nie widzący patrzyła po polach, albo siadała na przyźbie wpodle Jóźki, która buczała, drąc włosy i krzycząc żałośnie:
— O mój tatulu jedyny! O mój tatulu!
Juści, co wszystko obejście i dom pełne były tych płaczów i lamentliwych szlochań, a ona tylko jedna, chocia się w niej trzęsła każda kosteczka i ja-