Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/419

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 417 —

— Za te dziesięć palców, duża płata! — odpowiedział tak samo Rocho.
— Głupie gadanie! Co tu będziemy czas tracili na żarty, Podlesie kupiliśmy, jest nasze i pozostanie, a komu się to nie podoba, niech idzie z Bogiem i omija nas zdaleka. No, czego jeszcze czekacie?..
— Czego? By wam powiedzieć: wara od naszej ziemi! — buchnął Grzela.
— Wynoście się sami, póki was gonić nie zaczniem.
— Póki jeszcze prosimy po sąsiedzku! — wołali drudzy.
— Grozicie. Do sądu podamy! Znajdziemy na was sposób, nie odsiedzieliście jeszcze za las, to wam przyłożą i razem odrobicie! — drwił stary, ale już się trząsł ze złości, a i drugie ledwie się hamowały.
— Wszarze przeklęte!
— Zbóje! Psy śmierdzące! — wrzeszczeli po swojemu, wijąc się w kupie, kiej przydeptane gadziny.
— Cicho, psiekrwie, kiej naród do was mówi! — zaklął Mateusz, jeno że się nie ulękli, krzycząc coraz głośniej i całą kupą się przysuwając.
Rocho, bojąc się bitki, ogarniał chłopów, przyciszał i do spokoju niewolił, ale mu się wyrywali, krzycząc jeden przez drugiego:
— Zdzielże który w łeb pierwszego z brzega.
— Juchy im ździebko wypuścić!
— Damy się to, chłopcy? z całego narodu się wytrząsają!