Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/388

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 386 —

Juści co zaraz rzęsiściej gruchnęła muzyka, bo grajki wiedziały, że z Mateuszem nie przelewki, że płaci, ale i bić gotowy.
Roztańcowała się karczma na dobre, z czubów już się galancie kurzyło, że wrzaski, muzyka, tupoty a siarczyste pokrzyki jakby wrzątkiem przepełniały izbę i na świat się rozlewały przez powywierane drzwi a okna, zaś pod ścianami na dworze też szła niezgorsza zabawa, brząkały kieliszki, gospodarze często do się przepijali, a raili coraz głośniej i coraz bełkotliwiej.
Noc już się zrobiła, gwiazdy bystro zaświeciły, szumiały cicho drzewiny, a z mokradeł roznosiły się żabie rechotania i huczały niekiedy głosy bąków, po sadach słowiki zawodziły, ciepło było i pachnąco. Używali se ludzie wywczasu na świeżem, chłodnem powietrzu, a raz po raz jakaś para, trzymając się wpół, wysuwała się z karczmy i w cienie szła... Zaś pod ścianą było już coraz głośniej, gadali wszyscy razem, że trudno się było połapać.
— ...a co jeno wieprzka wypuściłam, że jeszcze i ryja nie zdążył wsadzić w ziemniaki, a ta do mnie z pyskiem.
— Wypędzić ją ze wsi!.. Wypędzić!..
— Baczę, co tak samo z jedną zrobili za moich młodych lat!.. Przed kościołem do krwi ukarali, krowami wywieźli za kopce i był spokój...
— Żydzie, całą kwaterkę krzepkiej!
— Odebrała mleko mojej siwuli, odebrała!..
— Obrać nowego, to każdy tak samo poradzi...