Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/337

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 335 —

chłopów, rechocąc między sobą, jakoby te świnie nad korytem.
— To ino prać po tych świńskich pyskach! — rzekł rozgniewany Mateusz.
— Kijemby potrza zmacać boki, a wnet by przemówiły.
A Adam Kłębiak szepnął z zapalczywością:
— Pchnę w kałdun tego z brzega, zwali me, to pierzta naodlew.
Powstrzymali go, bo i Niemcy, jakby poczuwszy groźby, wzięli antał z piwem i prędko się wynieśli z karczmy.
— Te, pludry, nie tak śpieszno, portki pogubita!
— Świńskie pociotki! — krzyczeli za nimi chłopaki.
Ale zaraz po ich wyjeździe Żyd wyznał przed parobkami, jako Niemcy już prawie kupiły Podlesie, że już pojechali rozmierzać kolonję, że całe piętnaście familij osiądzie na folwarku.
— My się dusim na zagonach, a Niemcy będą na włókach rozwalali.
— To podkup ich a nie daj! Rusz rozumem, kiej się masz za mądralę!.. — wykrzykiwał na Grzelę Stacho Płoszka.
— Psiakrew z taką sprawą! — zaklął Mateusz, bijąc pięścią w szynkwas. — Jak się usadzą na Podlesiu, to i ciężko będzie w Lipcach wytrzymać — zapewniał, że to bywały był we świecie, a Niemców znał dobrze.
Nie wierzyli mu zrazu, ale mimo to cała wieś się zakłopotała; jęli medytować i rozważać, coby z takiego somsiedztwa mogło wypaść złego la Lipiec?