Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/258

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 256 —

— No, cicho, głupia, cicho! Sama widzisz, co się tu wyrabia...
— Mogłam to wszyćkiemu uradzić? co?
— No, cicho! Nieśta ziemniaki, bo zbraknie kobietom!
Dała już spokój krzykom: „Prawda, dziewczyna wszystkiemu nie uradzi, a najemniki!.. Boże się zmiłuj. Od rana już zachodu wyglądają. Dorabiać się w najemników, to jakby wilki zgodził do owiec wodzenia. Przez sumienia są ludzie.“
Rozmyślała z goryczą, wywierając całą złość na wieprzaku, jaże z kwikiem pognał, że go to i Łapa jeszcze po swojemu za ucho odprowadzał...
Do stajni potem zajrzała, ale jakby po nową zgryzotę — ano klacz obgryzała pusty żłób, a źrebak, utytłany kiej świnia, słomę wyciągał z podściółki.
— Kubie-by serce pękło, kiejby cię takim zobaczył — szepnęła, zakładając im za drabkę siano i głaszcząc po mięciuchnych a ciepłych chrapach.
Ale już nie poszła dalej: ogarnęło ją naraz zniechęcenie i taki płacz chycił za gardziel, że wsparłszy się o barłóg Pietrkowy, zaryczała, sama nie wiedząc la czego.
Tak zbrakło jej sił, że opadła w sobie, kiej ten kamień ciężki. Już nie mogła uredzić doli, mój Jezu, nie mogła, a toć poczuła się taka opuszczona na świecie, jako to drzewo, rosnące na wywieisku, samotne i na każdą zła przygodę wystawione! Ani wyżalić się przed kim! I ani końca przewidzieć złej doli! Nic, jeno