Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/222

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 220 —

— Na bystrym koniu zwiesna jedzie, że nie przegoni.
— Zielono też, mój Jezu, zielono!
Juści, sady wisiały nad ziemią, kiej ta chmura zieloności, że ino kominy z niej bielały i dachy się wynosiły. Po gąszczach ptastwo świergotało zapamiętale, dołem zaś od pól ciepły wiater pociągał, aż się burzyły chwasty pod płotami, a staw marszczył się i pręgował.
— Tęgie pąki wzbierają na wiśniach, ino patrzeć kwiatu.
— By mróz nie zwarzył, to owocu będzie galanto.
— Powiadają, że kiedy chleb nie zrodzi, sad dogodzi!
— Ma się na to w Lipcach, idzie po temu!.. — westchnęła smutnie, spoglądając łzawo na nieobsiane pola.
Prędko się uwinęły z wywodem, bo dzieciak się rozkrzyczał, a i Hanka poczuła się tak utrudzoną, że zaraz po powrocie do izby przyległa nieco na pościeli, ale nie odzipnęła jeszcze, kiej Witek z krzykiem wleciał:
— Gospodyni, a to Cygany do wsi idą!
— Masz diable kaftan, tego jeszcze brakowało. Zawołaj Pietrka i drzwi pozamykać, by czego nie porwały.
Przed dom wyszła zatrwożona wielce.
Jakoż wkrótce rozleciała się po wsi cała banda Cyganek, obdartych, rozmamłanych, czarnych kiej sagany, z dziećmi na plecach, a uprzykrzonych, że niech Bóg broni; łaziły, żebrząc, wróżyć chciały i do izb