Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 137 —

— Bójcie się Boga!.. nie ma to swojego chłopa?
— Wiadomo, ale tamten we wojsku, daleko, i niewiada, czy wróci, a kobiecie samej się cni, Mateusz zaś był blisko, na podorędziu, i chłop kiej smok. Cóż to ma sobie żałować?!
Hance przyszedł na myśl Antek z Jagną. Głęboko się zamedytowała.
— A jak Mateusza wzieni, skompaniła się z jego siostrą, z Nastką, nawet siedzi w ich chałupie i razem już do miasta latają. Nastka nibyto do brata, a głównie by Szymkowi Dominikowej się przypominać...
— Że to wy wiecie o wszystkiem! no, no!
— Na oczach głupie szyćko robią, to przejrzeć łacno. Wełniak przedaje ostatni, by Mateuszowi święta sprawić! — szydziła złośliwie.
— No, no, co się to nie wyrabia z ludźmi!.. I mnieby trza jechać do Antka.
— Tyli świat drogi, w waszym stanie, jeszcze się pochorujecie... Nie może to Jóźka, albo kto drugi? — ledwie się wstrzymała, by Jagny nie wymienić...
— Sama pójdę, da Bóg, że mi się nic nie stanie. Rocho mówili, że we święta będą puszczali do niego, pojadę... Ale, trzaby już te boczki poprzekładać na drugą stronę.
— Trzeci dzień słonieją, juści że nie zawadzi; zaraz tam pójdę.
I poszła, ale jeszcze rychlej wróciła zmieszana jakoś, oznajmiając, że mięsa z połowę brakuje.
Porwała się do komory Hanka, poleciała za nią