Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 126 —

Myśleli, że rozum docna stracił.
Naraz poruszyli się wszyscy, rozstępując a chyląc pokornie do ziemi, bo proboszcz ano nadszedł niespodziewanie.
— Ambroży dopiero co powiedział mi o tem nieszczęściu. Gdzież Stachowa?
Odsłonili ją, wbok się odsuwając, ale ona nic nie dojrzała przez płacz.
— Weronka, dyć sam dobrodziej przyszli! — szepnęła jej Hanka.
Zerwała się wtedy, a spostrzegłszy księdza przed sobą, rymnęła mu do nóg, wybuchając płaczem jeszcze jękliwszym i barzej zawodzącym.
— Uspokójcie się, nie płaczcie!.. cóż poradzić? wola Boża... no, mówię: wola Boża! — powtórzył, ale tak wzruszony, że sam ukradkiem łzy ocierał.
— Na żebry przyjdzie nam iść, na żebry, w cały świat!
— No, nie krzyczcie, dobrzy ludzie nie pozwolą wam zginąć i Pan Bóg was w czem innem zapomoże. Nie potłukło was? co?
— Bóg jeszcze łaskaw!
— Cud się stał prawdziwy.
— Mogło co do jednego wydusić, jak te gęsi Płoszkowej.
— Że i żywa noga mogła nie wyjść! — powiadały jedna przez drugą.
— A w inwentarzu macie jaką stratę? co? W inwentarzu mówię!