Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/085

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 83 —

niścina w zeszłym tygodniu coś dwadzieścia i dwie kopy — rzekła Jagustynka.
— Kiej nastał, to pono piechty przyszedł z jednym węzełkiem, a terazby go i we cztery dworskie wozy nie wywiózł.
— Organista z górą dwadzieścia roków w Lipcach siedzi, parafja duża, pracuje, zabiega, grosza szczędzi, to się i dorobił — tłumaczył Jambroży.
— Dorobił się! Drze z narodu, jak ino może, a nim co komu zrobi dobrze, w garście cudze patrzy, po trzydzieści złotych od pochowku bierze zato, co ta pobeczy po łacińsku i na organach poprzebiera.
— Zawdy uczony jest we swoim i nieraz dobrze musi się nagłowić!
— Juści, że nauczny, kaj cieni beknąć, a kaj grubiej i jak wycyganiać.
— Jenszyby przepił, a ten syna na księdza kieruje.
— To i honor będzie miał niemały i profit! — dogadywała stara zajadle.
Przerwali w najlepszem miejscu, gdyż Jaguś wpadła, stając naraz w progu kiej wryta.
— Dziwujesz się wieprzkowi? — zaśmiała się Jagustynka.
— Nie mogliście to po swojej stronie szlachtować! Izbę mi całkiem zapaskudzą — wykrztusiła, w ponsach cała stając.
— Masz czas, to se wymyjesz! — odrzekła zimno, z naciskiem, Hanka.
Jaguś cisnęła się naprzód kieby do kłótni, ale dała spokój, zakręciła się jeno po izbie, wzięła różańce