Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/076

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 74 —

— Bóg ci zapłać za dobrość, w porę to choćby odrobkiem odpłacę.
— Ze szczerego serca dawam, nie za odrobek. Kumałam się niezgorzej z biedą i wiem, jak ta suka gryzie, pamiętam... — szepnęła żałośnie.
— Człowiek całe życie przyjacielstwo z nią trzyma, że chyba do grobu przed nią uciecze. Miałam niecoś zapasnego grosza; myślałam: na zwiesnę kupię jakiego prosiaka, podkarmię i na kopania przyrosłoby kilka złotych. Stachowim dać musiała kilkanaście złotych, tu grosz, tam dwa, i kiej ta woda wyciekło wszystko, a nowego się nie złoży. Tyleśmy się dorobili, że z gromadą trzymał!..
— Nie powiadaj bele czego, po dobrej woli poszedł z drugimi, swojego się dobijać, i wy tam jaką morgę lasu mieć będziecie...
— Będzie!.. nim słońce wzejdzie, oczy rosa wyje: któren pieniądz ma, temu duda gra, a ty biedaku handluj głodem i ciesz się, że jeść kiedyś będziesz!..
— Braknie ci to czego? — spytała nieśmiało.
— A cóż to mam? Tyle co Żyd, albo młynarz na borg dadzą! — zawołała, rozwodząc ręce z rozpaczą.
— Nie poredzę ci, żebym i z duszy chciała: nie na swojem jestem i sama oganiać się muszę, kiej od psów, i pilnować, by mnie nie wyciepnęli z chałupy... że już nieraz i rozum odchodzi z turbacji!
Wspomniała się jej noc dzisiejsza.
— Zato Jagusię o nic głowa nie zaboli: nie taka głupia, używa se dowoli...
— Jakże?