Miarkowała, iż zdąży jeszcze odwiedzić ojca i z siostrą pogwarzy, z którą się już była całkiem pojednała od czasu przeprowadzki do Boryny.
Siedzieli wszyscy w chałupie.
— Bo to Jóźka pytlowała wczoraj, że ojciec słabują — zaczęła wstępnie.
— I... by nie pomagał, to się wyleguje pod kożuchem, i stęka i chorobą się wymawia — odparła chmurnie Weronka.
— Ziąb tu u ciebie, że jaże po łystach liże.
Wzdrygnęła się, bo jakoż chałupa przeciekała kiej przetak i maziste błocko pokrywało podłogę.
— A bo to jest czem palić! Któż to przyniesie suszu? Mam to siły bieżyć do lasu tyli świat i dygować na plecach, kiej tyle inszej roboty, że niewiada za co pierwej ręce zaczepić! Uradzę to sama wszystkiemu!
Westchnęły obie na swoje sieroctwo i opuszczenie.
— Kiej Stacho był, to się zdało, że nic w chałupie nie stoi, a skoro go brakło, to widno dopiero, co chłop znaczy. Nie jedziesz do miasta?
— Juści, że chciałabym najprędzej, ale Rocho się dowiedział, co dopiero we święta będą do nich puszczali, to w niedzielę się zbierę i powięzę chudziakowi niecoś święconego.
— Poniesłabym i ja mojemu niejedno, ale cóż mogę? tę skibkę chleba?
— Nie frasuj się, narządzę więcej, by la obu starczyło, i razem powieziemy.
Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/075
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.
— 73 —