Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/065

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 63 —

wieś cała, tyle ludzi... — odpowiadał wymijająco, nie patrząc jej w oczy.
— Pytał się to o chałupę, o dzieci, o... mnie... o wszystkich?.. — zaczęła trwożnie.
— Pytał, juści, kolejno powiadałem.
— I... o wszystkich we wsi?..
Strasznie jej się wiedzieć chciało, zali o Jagnę też pytał, cóż, kiej nie śmiała zagadać otwarcie, a ubocznie zaś, tak, by nie miarkując niczego, sam się wygadał, długo się biedząc, nie potrafiła, że i sposobny czas przeszedł, bo się już rozniesło po wsi o jego powrocie, i wkrótce, jeszcze przed nieszporami, zaczęły się schodzić kobiety, ciekawe wielce posłyszeć niecoś o swoich.
Wyszedł do nich przed dom i, siedząc na przyźbie, rozpowiadał, co się był o każdym zosobna wywiedział, i choć nic złego nie mówił, a to babskie ciche chlipanie jęło się wzmagać w gromadzie, gdzie zaś i płacz głośny, a gdzie i słowo żałośliwe się wyrwało...
A potem zaś na wieś poszedł, wstępując do każdej prawie chałupy, a widział się jako ten świątek z ową białą brodą i wzniesionemi oczyma, któren wszędy niósł te słowa pociechy, a kaj wstąpił, to jakby jasnością się napełniały izby, a w sercach zakwitały nadzieje i dufność krzepiła chwiejne, ale i łzy rzęsiściej płynęły i odnowione wspomnienia ciężej przygniatały i żałośliwość tęskliwiej wstawała...
Bo prawdę była rzekła wczoraj Kłębowa do Agaty, iż wieś stała się podobna do grobu otwartego; prawda, bo niby po zarazie widziało się w Lipcach, kiej to