Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom I.djvu/260

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 250 —

brzeby ci było bez tego zagona, bez tej świętej ziemi, co? Nie do wyrobku i biedowania Pan Jezus cię stworzył! nie! A pocom całe życie zabiegała — la ciebie ino, Jaguś! A teraz ostanę kiej ten palec sama jedna?
— A bo to chłopaki idą w świat? ostają...
— Tyla mi z nich pociechy, co z wczorajszego dnia! — wykrzyknęła i rozpłakała się — a z pasierbami zgodę powinnaś trzymać! — dodała, obcierając oczy.
— Józka dobra dziewczyna, Grzela jeszcze nierychło wróci z wojska... a...
— Kowali trza się strzec.
— Przecież oni się z Maciejem sielnie obserwują...
— Ma w tem kowal jakieś wyrachowanie, ma! Ale pilnowała go będę... Z Antkami najgorzej, bo się pogodzić nie chcą... i Dobrodziej wczoraj zgodę chciał zrobić... nie przystali...
— A bo Maciej jest jak ten zły pies, żeby ich z chałupy wygnać! — wykrzyknęła namiętnie.
— Co ty, Jaguś, co ty? A dyć Antek najbarzej wygadywał na ciebie i gront chciał odebrać i pomstował a zarzekał przeciw tobie, że powtórzyć trudno.
— Antek przeciw mnie? Ocyganili was, a żeby im ozory paskudne poschnęły...
— A czemuż to jego stronę trzymasz, co?... — zapytała groźnie.
— A bo wszystkie na niego! Ja nie jestem jak ten pies dziadowski, co za każdym idzie, byle mu ino chleba podrzucił! Dobrze widzę, że mu się krzywda dzieje...
— To możebyś mu i zapis oddała... co?...