Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom I.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 103 —

Nie pomstowała nawet, tylko, powstawszy, rzekła wesoło:
— Krzepki jucha kiej koń, zdałby mi się taki na chłopa...
Naród gruchnął śmiechem, a ona wyszła zaraz, pomstując zcicha.
Ale już i karczma pustoszała, muzyka zmilkła, ludzie się rozchodzili do domów, to stawali kupkami przed karczmą, bo to i wieczór był ciepły i jasny, księżyc świecił, tylko rekruci jeszcze ostali i pili naumór i wykrzykiwali, a Jambroży, spity jako bydlę, wylazł na środek drogi i wyśpiewywał, taczając się ze strony na stronę.
A i ci z alkierza, z kowalem na czele, wyszli.
Potem, kiedy już Jankiel począł gasić światła, rekruci się wytoczyli, ujęli się mocno pod ręce i szli całą drogą śpiewający z gardła wszystkiego, aże psy ujadały, i jaki taki z chałupy wyjrzał...
Kuba tylko spał wciąż w popiele tak krzepko, aż go Jankiel budzić musiał, ale parobek wstać nie chciał, kopał, to grzmocił w powietrze i mruczał:
— Póki życie, jak chcę, tak spał będę... gospodarz jestem, to wolę swoją mam, a tyś żółtek i parch!..
Wiadro wody pomogło, że wstał i wytrzeźwiał nieco, jeno ze strachem a zdumieniem słuchał, jako całego rubla przepił — którego winien jest...
— Jakże?... dwa półkwaterki z harakiem... całego śledzia... machorki... i jeszcze dwa półkwaterki... to już cały rubel?... Jakże?... dwa... — majaczyło mu się.