Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom I.djvu/112

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.
    — 102 —

    — A grontu mało, że niedługo to i po zagonie na człowieka nie starczy!
    — A dziedzic ma sam więcej niż dwie wsie razem...
    — Powiadali wczoraj na sądach, że nadawać będą nowe grunta.
    — Jakie?
    — Czyjeżby — a dworskie!
    — Ale! daliśta dziedzicom, to odbierać będzieta! Ale, cudzem już się rządzą — krzyknęła Jagustynka, nachylając się do nich ze śmiechem.
    — ...I sami się rządzą — ciągnął dalej kowal, nie zważając na babie powiedzenie nic — a wszyscy we szkołach się uczą, we dworach mieszkają i panami są...
    — Gdzie to tak? — zapytała Antka, któren zaraz skraju siedział.
    — W ciepłych krajach! — odrzucił.
    — To kiej tak dobrze, czemużto kowal tam nie pojechał, co?... Smoluch jucha, łże jak ten pies i tumani, a wy głupie wierzyta! — zawołała namiętnie.
    — Mówię po dobremu: idźcie sobie, Jagustynko, skądżeście przyszli...
    — A nie pójdę! Karczma la wszystkich, a ja taka dobra za swoje trzy grosze, jak i ty! Ale, nauczyciel jaki, Żydom się wysługuje, z urzędnikami trzyma, o staję czapkę przed dziedzicem zdejmuje, a te mu wierzą!.. Pyskacz jeden!.. Wiem ja... — ale już nie skończyła, bo ją kowal krzepko ujął pod żebra, nogą otworzył drzwi i wyrzucił do wielkiej izby, że padła jak długa w pośrodku.